Przebudzenie kobiety kochającej za bardzo
Rozdział I: Utracona tożsamość
Codziennie powtarzał się ten sam scenariusz. Od miesiąca mąż budził mnie ciepłym słowem:
- "Śniło mi się, że mnie zdradziłaś".
- "I znów miałem ten sen. Jesteś pewna, że to nigdy się nie wydarzyło?"
- "To ciekawe, że znowu byłaś z kimś innym w moim śnie. Może jednak kłamiesz!"
- "Kariera? Jaka kariera, nie żartuj sobie! Przecież Ty nic nie potrafisz!" A chwilę później: "Tylko dzięki mnie cokolwiek umiesz!"
- "Co takiego osiągnęłaś!? Gdyby nie ja, nic byś nie osiągnęła!"
- "Jesteś nikim!" A chwilę później: "Beze mnie byłabyś nikim!"
- "Przez Ciebie złamałem rękę! Żona powinna uspokajać męża, a nie doprowadzać do furii" - powiedział, kiedy któregoś dnia, zamiast we mnie, uderzył w ścianę.
Rozdział II: Kariera i wyzwania
Zaraz po studiach zaczęłam pracę w korporacji. Pieniądze były skromne, praca niewiele znacząca, ale ją lubiłam. Po roku zatrudnienia przez agencję dostałam etat – mój pierwszy sukces. Co dwa lata awansowałam. Jednak, żeby była jasność! - to nie dlatego, że zasłużyłam. "Po prostu miałam ogromne szczęście!"
W jego oczach zawsze zarabiałam "za mało," mimo że od pewnego czasu więcej niż on. Płaciłam wszystkie rachunki, on oszczędzał. Wydawało mi się to uczciwe. Byłam przecież "rozrzutna."
Po pracy organizowałam dom. Robiłam zakupy – nigdy sama, bo według niego byłam "niegospodarna." Codziennie gotowałam – ale to on dodawał przyprawy i uważał swoją rolę za kluczową w przygotowaniu potrawy. Sprzątałam, prałam i prasowałam – a mimo to zawsze byłam dla niego "leniem."
Gdybym tylko wychowała się na wsi, jak on...
Podziwiałam teściową. Codziennie do popołudnia pracowała w polu, a potem gotowała obiad i sprzątała. Jak mogłam się z nią równać? Nie miałam siły wbić łopaty pod fundament naszego domu. Taczki wypadały mi z rąk. Umierałam, pracując przy budowie domu. Fakt, że rodzice trzymali mnie pod kloszem, był powodem drwin. Pracowałam resztką sił, by udowodnić mu, że jestem coś warta.
Rozdział III: Pierwsze lata znajomości
Od pierwszych tygodni znajomości nie odstępował mnie na krok. Wypad w męskim gronie? Pewnie! Dziesięciu facetów i ja. Jego wierny pies – przyjaciel, pochłaniacz złych emocji, kompan na dobre i na złe. Kochałam go bezwarunkowo. Ciągle go tłumaczyłam: trudne dzieciństwo, brak akceptacji, wykorzystywanie. Ja – wychowana przez kochających rodziców - mogłam się tylko domyślać, jak ciężko miał w życiu.
Rozdział III: Nowe wyzwania
Wszystko zmieniło się, gdy dostałam pracę w wymarzonym zespole. Kierownicze stanowisko. Tzn. dostałam tę pracę "dzięki" niemu. Sama nigdy bym nie spróbowała swoich sił, nie wierzyłam w swoje możliwości. On też w nie nie wierzył, ale uważał, że jestem mało ambitna.
Gdyby nie ten awans... pewnie nic by się nie zmieniło.
"Niestety," zaczęłam coraz częściej wyjeżdżać. Czasem na kilka dni. Dostałam wymarzony samochód służbowy. I gdy tylko wsiadałam do niego, byłam w innej rzeczywistości. Czułam niewyobrażalną wolność i bezpieczeństwo.
Z czasem w pracy pojawiły się sukcesy... nowi klienci, premie, wyjazdy zagraniczne. Ku zaskoczeniu, kontrahenci mnie lubili, cenili, szanowali. Dawali mi sygnały, że jestem atrakcyjna, ciekawa, inteligenta i wartościowa. "Absurd"!
Zaczęłam odczuwać dysonans poznawczy. W domu byłam nikim, a w pracy kimś. I wtedy pojawił się strach. Bałam się przeciwstawić, zawalczyć o siebie. Czułam, że jeśli coś pójdzie nie po jego myśli, to on mnie zabije i zakopie w ogródku naszego nowego domu. I nikt mnie nigdy nie znajdzie.
Rozdział IV: Pierwszy punkt przegięcia
Nastąpił, gdy po raz pierwszy poniżył mnie przed obcymi. W chwili słabości nie potrafił ukryć braku szacunku i pogardy, a może zrobił to świadomie. Poczułam się, jakby mnie uderzył w twarz przy wszystkich. Spakowałam się i wyjechałam do rodziców. On się obraził. Przez kilka dni milczał, a ja czułam się wolna i spokojna. Jednak gdy w końcu zadzwonił, poczułam potężny strach i ucisk w gardle. Odebrałam, mimo że pragnęłam tego nie robić. Nie pozwoliłam sobie nie odebrać. Dziś wiem, że wtedy nie byłam jeszcze wystarczająco gotowa. A on? Płakał, mówiąc, jaki jest biedny, samotny i chory. Błagał, żebym wróciła. Uległam, bo zrobiło mi się go żal. Nagle z despoty stał się małym chłopcem, którym trzeba się zaopiekować. Czy wtedy włączył mi się instynkt macierzyński? Nie wiem. Do dziś nie mam dzieci.
Wróciłam do domu i mimo że kilka pierwszych dni jego bliskość wywoływała mój odruch wymiotny - zostałam. W nagrodę dostałam pierścionek i przez jakiś czas także spokój. Jednak z całej tej lekcji zapamiętałam jedno zdanie.
"Wiedziałem, że wrócisz. Gdybyś tego nie chciała, to byś przecież nie odebrała telefonu."
Wtedy zrozumiałam, że wystarczyło nie odebrać.
Rozdział IV: Punkt zwrotny
Minęły trzy miesiąca, a ja wracałam z podróży służbowej, wyczerpana. Złapała mnie policja. Dostałam mandat. Niewielki i nie pierwszy w życiu. Gdy zadzwoniłam do niego, żeby o tym powiedzieć, wybuchła awantura. Poczułam się, jakbym co najmniej kogoś zabiła.
Tym razem jednak przestałam słuchać. Po raz pierwszy w życiu się rozłączyłam. Czułam, że już dłużej tego nie wytrzymam. To uczucie było jak gromadząca się we mnie od 12 lat śmierdząca fala gówna, która podeszła wprost do gardła i zaraz miało mi się ulać. Sięgnęłam po telefon i umówiłam się na wizytę u terapeuty.
Rozdział V: Droga ku wolności
Później wszystko potoczyło się szybko. Telefon do terapeutki leżał w mojej kieszeni od wielu lat, odkąd zapisała go dla mnie psycholog prowadząca nasze nauki przedmałżeńskie. Ta kobieta już wtedy wiedziała, że coś jest nie tak i że potrzebuję pomocy. Wtedy nie byłam gotowa tego ujrzeć. Jednak w tym momencie, ta mała karteczka nabrała potężnej mocy. Postanowiłam ją wykorzystać.
Pani Ania, moja terapeutka, zapytała:
- "Dlaczego Pani nie odejdzie?"
- "Boję się..." - zawahałam się. – "Boję się, że popełnię błąd, że nie będzie odwrotu. A jeśli on ma rację i nie dam sobie rady?" – wyszeptałam, płacząc.
- "To normalne, że w życiu popełniamy błędy. To ludzkie. Dzięki nim uczymy się, jak żyć. Ma Pani do tego prawo!" - odpowiedziała.
Zaraz, zaraz. To ja mam jakieś prawo? Od dziecka słyszałam, że najważniejsze w życiu to właśnie nie popełniać błędów. A ja nie jestem pewna, że dobrze robię. Jak sobie poradzę bez niego? Przecież ja nic nie potrafię. Nie umiem być sama! Nigdy nie byłam. Do męża wprowadziłam się prosto od rodziców. Nie umiałam funkcjonować samodzielnie. Strach mnie paraliżował.
Kiedy po wizycie wróciłam do domu wszystko potoczyło się bardzo szybko. Jakby Wszechświat mnie do tego przygotował. Mąż wyczuł, że coś jest na rzeczy i wpadł w furię. Krzyczał na przemian "wynoś się" i "wracaj". Jak mały chłopiec, tupał nóżkami, jakby ktoś mu zabierał ulubioną zabawkę. A we mnie coś pękło. Nagle jakaś siła przejęła kontrolę nad moim ciałem. Poprowadził mnie instynkt.
Spokojnie, bez gwałtownych ruchów, krok po kroku, wyszłam... najpierw z sypialni, później powoli zeszłam po schodach, stawiając stopy jakby na kruchym lodzie... trwało to około 20 minut... aż w końcu udało mi się wyjść z mojego pięknego, nowego domu, zbudowanego na kroplach mojej krwi i cierpieniu mojej duszy. W piżamie, w środku zimy. Była połowa lutego.
Nie wypadł za mną z krzykiem, jak się spodziewałam.
Gdy tylko wsiadłam do auta, poczułam się bezpieczna. Pojechałam do rodziców i nigdy już nie wróciłam.
Myślisz, że to koniec tej historii? Że jak w komedii romantycznej na ekranie wyświetli się zaraz "Happy End"? O nie!
To nie koniec. To był dopiero początek...
Część mojej dalszej historii przeczytasz w artykule: Ciało pamięta, umysł zapomina. Czyja to zasługa, a czyja wina?
***
Twoja Asystentka w drodze do siebie
Chcesz lepiej siebie samą poznać? Zapraszam Cię w podróż w głąb siebie, w którą przygotowałam dla Ciebie specjalne narzędzie: Dziennik z podróży w głąb siebie, a w nim przewodni, notatnik do samoobserwacji oraz pytania, które już nie mogą się doczekać Twoich odpowiedzi.
.png)
.jpg)
.jpg)
Komentarze
Prześlij komentarz